Strony

wtorek, 21 stycznia 2014

Końca początki

Siedmioletni chłopiec leżał na łóżku, przykryty ciepłą kołdrą po samą szyję. Miał przeszklone oczy, silne rumieńce na twarzy i nieco opuchnięty nos, którym co chwile zaciągał. Patrzył wymęczonym wzrokiem na matkę, siedzącą na starym krześle tuż obok. Właśnie skończyła mu czytać na dobranoc. Nie zasnął, pierwszy raz od dawna. Gorączka, która uderzyła w niego gwałtownie wieczorem, nie pozwalała mu odpocząć. 

Było już po północy. Nie pamiętał kiedy ostatnio miał oczy otwarte o tak późnej porze. Jednak z powodu awarii prądu, której od dwóch dni nie naprawiono – ku jego wielkiemu niepocieszeniu – zdrzemnął się po południu. To też mogło być powodem. Później zdarzył się ten wypadek z Łatkiem i mama bardzo się zdenerwowała. Nie lubił, kiedy krzyczała. 

– On nie chciał... – spróbował jeszcze raz wytłumaczyć swojego psa. Wyciągnął ręce spod kołdry i pogładził bandaż na przedramieniu dłonią tej zdrowej. 

– Wiem, synku. 

– Wpuścisz go? – Nie poddawał się. Już go nie bolało, a zawsze chciał mieć bliznę, jak na filmach. Często bawił się z Łatkiem i zdarzało się, że kończył podrapany. Kiedy mieli kota bywało gorzej i nigdy nie narzekał. Tym razem pies go ugryzł, ale to jego wina, bo nie był odpowiednio szybki, a na dodatek za bardzo go drażnił. – Na dworze jest zimno, zachoruje!

– Nic mu nie będzie, nie martw się – powiedziała kobieta łagodnie. Wiedział, że tą walkę już przegrał, nawet jeśli już się nie złościła. Często słyszał coś o konsekwencji i stanowczości, choć nie rozumiał znaczeń tych słów. – Musi się nauczyć, że nie wolno nikogo gryźć. Jedna noc na zewnątrz przemówi mu do rozsądku. – Wstała z krzesła, odłożyła książkę na szafkę i pochyliła się nad nim, by pocałować w czoło. – Lekarstwo zaraz zacznie działać. Zamknij oczka i próbuj zasnąć, jutro powinni już wszystko naprawić. Tylko przykryj się dobrze.

– Nie gaś... Potem zgasisz, dobrze? – spytał, kiedy mama chciała zdmuchnąć świeczki. Uśmiechnęła się i podeszła do drzwi, zostawiając zapalone. Bardzo rzadko je widywał i jak każdy lubił popatrzeć na płomień. Słyszał, że nie powinno się tego robić zbyt długo, a już na pewno nie przed spaniem, ale jakoś nigdy w to nie wierzył. Tym razem jednak matka przed niczym takim go nie przestrzegła.

– Kocham cię. Śpij dobrze i nie odsłaniaj już okna. Musisz wypocząć. Zajrzę tutaj za jakiś czas. 

– Dobrze, mamusiu. Też cię kocham! 

Wyszła, zamykając cicho drzwi. Słyszał jak za drzwiami z kimś rozmawia, nie rozumiał słów. To pewnie tata, wrócił w końcu z pracy. Chciał do niego pójść, przywitać się, ale nie miał już siły, by poruszyć ciałem... Słyszał jeszcze ich kroki po schodach, jakieś głosy z kuchni i ciszę. Tak, ciszę. Słyszał ją bardzo dobrze. Wkroczyła do jego pokoju bardzo powoli, najpierw tłumiąc wszystkie inne dźwięki, a potem całkowicie je wyłączając. W pewnym momencie ktoś musiał też zgasić świeczki, bo świat przysłoniła ciemność.




Coś zaskrobało w drzwi wejściowe i kobieta musiała przerwać w pół zdania, by wytężyć słuch. Rozmawiający z nią mężczyzna również się już nie odezwał. Podszedł do okna i wyjrzał ostrożnie na zewnątrz, nie dotykając zasłon. Słabe i rozproszone światło jednej tylko świecy nie przeszkadzało mocno w tym zabiegu. Okno wychodziło na drogę wyjazdową i nie można było dostrzec drzwi wejściowych, ale przynajmniej miał do wglądu dużą część pustej okolicy – dom znajdował się w odosobnieniu od innych. Nawet jego – położony najbliżej – stał ponad dwieście metrów dalej. 

Za żywopłotem coś się poruszyło. Było tam.

Od trzech dni śliniące się, ślepe stwory niewiadomego pochodzenia biegały po ziemi i zamieniały życie każdej napotkanej istoty w piekło. Już pierwszego zrujnowały cały system informacyjny, który dochodził do tej dziury, co nie było pocieszające dla jej mieszkańców. Prąd padł, elektronika szybko stała się bezużyteczna, zwierzęta wariowały, ludzie nie pozostawali daleko w tyle – każdy myślał tylko o sobie i swoich bliskich, czasem nawet i o nich zapominając... W takich chwilach na wierzch wychodzi ludzkie wnętrze i nie jest to przyjemny widok. 

Teraz nikt nie wystawiał już głowy na zewnątrz, świat ucichł, nawet pogoda pozostawała niezmienna – ponura, mglista, wilgotna. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin cały ten chaos opanował niewyobrażalny spokój. Bestie nie posiadały żadnych widocznych narządów zmysłów, a nawet jeśli, to były one zdeformowane do stopnia nieużyteczności, więc nikt nie obawiał się, że zaczną im wchodzić do domów, jeśli tylko zachowają szczególne środki ostrożności. Czasem trafiał się jednak jakiś bohater, który wychodził na zewnątrz i ginął zanim zdążył dokopać „tym skurwysynom”. Niestety, były śmiertelnie skuteczne. Nie pluły kwasem, nie rozrywały ciał zębiskami, nie używały nawet żadnych wymyślnych technologii nie z tego świata. Ich ciała produkowały jedynie śmierdzący gaz, który działał na przeciwnika jak narkotyk – ogłuszał, tłumił zmysły, wywoływał silne halucynacje i obniżał poziom inteligencji oraz zdolności myślenia do absolutnego minimum. Poza tym uśmiercał w ciągu kilkunastu sekund.

– To Łatek – odezwała się nagle nastoletnia dziewczyna, siedząca do tej pory cicho na krześle przy stole. – Może lepiej go wpuścić?

– Nie ma mowy – odparł natychmiast mężczyzna, odchodząc od okna. Dziewczyna obrzuciła go złowrogim spojrzeniem. Od początku obserwowała go w ten sposób. – Przez te stwory zwierzętom pomieszało się w głowach.

– To nasz pies! – rzuciła wojowniczo. – Nie będzie siedział na zewnątrz, kiedy to coś może przyleźć i go zażreć!

– A tutaj masz swoją matkę i brata, więc siadaj i nie pakuj ich w kłopoty. To coś już tu jest i każdy dźwięk może zwrócić ich uwagę.

– Idź do brata, zobacz czy śpi... – wtrąciła spokojnie jej matka. Trzymała ręce skrzyżowane na piersi, gładząc się dłonią po ramieniu, jakby jej było zimno. – Idź – dodała krótko i stanowczo, widząc protest w oczach córki. Kiedy tamta w końcu wyszła obrażona, podeszła do okna i obserwowała z miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stał jej sąsiad. – W najgorszych koszmarach nawet nie śniłam, że to się kiedyś wydarzy...

– Jak my wszyscy – odparł krótko mężczyzna, stanąwszy przy wyjściu z kuchni, żeby mieć pewność, że dziewczyna nie spróbuje wpuścić psa, który nadal dobijał się do drzwi, skomląc żałośnie. Nie ufał jej. Nie ufał też zwierzętom. Zachowywały się wrogo w stosunku do osób, które wcześniej ich karmiły. Poza tym były nieprzewidywalne i zwabiały stwory.

– Skąd one się wzięły? Pomyłka w laboratorium, zemsta natury, palec boży? Przecież to wszystko brzmi śmiesznie.

– Czy to ważne? – spytał, podchodząc i zaglądając jej przez ramię. – Ważne jest, żeby to wszystko przeczekać. Nie da się z nimi walczyć, sam widziałem jak jacyś idioci próbowali i ile czasu zajęło im stanie się pożywką dla tych stworów. Na zewnątrz to one są panami, nam pozostaje ukrywać się w środku i nie dopuszczać do jakiegokolwiek kontaktu.

– Ale jak długo można czekać? Skąd wiesz, że to się skończy? Sami nie znikną, nie pójdą sobie.

– Mamy walczyć? W Polsce? Czym, łomem? Myślisz, że tutaj znajdziesz shotguna w każdym...
Przerwał mu paniczny krzyk córki kobiety i łomot, dochodzący z pokoju na górze. Krzyk trwał bardzo krótko, hałas już dużo dłużej, jakby coś uderzało o meble i je przewracało.

Zerwała się gwałtownie z miejsca, ale zanim wbiegła na schody, mężczyzna szarpnął ją silnie za rękę i przyłożył dłoń do ust. Kiedy chciała się wyswobodzić, brutalnie przyciągnął ją do siebie, unieruchomił i ukucnął z nią przy samej ścianie.

U szczytu schodów stanęło niespokojnie coś, co tylko w pewnym – bardzo powierzchownym – stopniu przypominało człowieka. Miało parę nóg, parę rąk i głowę, ale poza tym miało jeszcze bardzo dużo wypustek, pękających ropą bąbli oraz szram na zdeformowanym ciele. Włosów nie było nawet na owalu, reprezentującym głowę. Całość pokryta śluzem. Osobniki, które mężczyzna widział na zewnątrz do tej pory zupełnie nie przypominały tego tutaj – były raczej bezforemną bryłą mięsa, przemieszczającą się w dziwny i bardzo szybki sposób na swoich mackach rodem z trzeciorzędnego horroru.

Na jego widok kobieta najpierw szarpnęła mocniej, by później zamknąć oczy i zacząć bezgłośnie płakać. Stwór miał na sobie wrośnięte w ciało kawałki materiału, z którego uszyta była piżama jej syna, sylwetką też go przypominał, był tylko bardzo zgarbiony. W jednej chwili stało się jasne, że ten koszmar jest dużo bardziej przewidywalny niż jakikolwiek inny.

Bestia poruszała głową gwałtownie, kierując „twarz” w kierunku, z którego dobiegał jakikolwiek dźwięk. Z jednej strony przez skroń przebiegała szrama, która jakimś cudem wydawała się świeższa od pozostałych – żadna z nich nie powstała dłużej niż kilkanaście minut temu, z tej jednak jako jedynej wyciekała brudna, zanieczyszczona jakimiś niewielkimi, ciemniejszymi odpadami, krew.

Przerywane jęki i drapania Łatka sprawiły, że to na nim skupiła całą swoją uwagę. Próbowała zejść po schodach, ale widać nie była przystosowana do tego, by poruszać się na dwóch kończynach jak człowiek, ponieważ podróż w szybki sposób skończyła się przeraźliwym skrzekotem i wylądowaniem z hukiem u podstawy schodów. Śluz ochlapał ściany oraz parę ukrywających się tuż obok ludzi. Bestia szybko powstała i pognała zwierzęcym krokiem do drzwi wyjściowych, niczego nie zauważając. Pies, zamiast uciec, usłyszawszy zawodzenie stwora, wzmocnił starania, by dostać się do środka.

Mężczyzna przestał zasłaniać sąsiadce usta w nadziei, że ta nie zachowa się bezmyślnie. Nie mylił się. Była przerażona i zrozpaczona, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Wstała razem z nim, powoli i ostrożnie, nie spuszczając wzroku z potwora, szukającego sposobu na poradzenie sobie z warstwą drewna, która oddzielała go od źródła hałasu.

Kiedy ruszyli powoli w stronę schodów, drzwi jakimś cudem zostały otwarte i wleciał przez nie średniej wielkości biały kundel w czarne łaty. Ominął stwora, nic sobie z jego towarzystwa nie robiąc, i podbiegł prosto do ludzi, którzy stanęli w bezruchu. Cały czas merdał ogonem, kilka razy nawet szczeknął z zadowolenia. Robił zbyt wiele hałasu. Mężczyzna kopnął go, ponieważ monstrum zbliżało się do nich powoli zaciekawione. To był błąd. Pies zaskomlał i zamiast zareagować jak każdy inny domowy kundel – chowając się gdzieś przed obcym, wrogim osobnikiem – rozpoczął odstraszające podchody: warczał, zbliżał się skocznie i oddalał, szczekał, próbował gryźć nogawki... A stwór przyspieszył. I bynajmniej, nie kierował się do źródła hałasu. Jego celem był obiekt nienawiści zwierzęcia.

Kiedy mężczyzna spróbował odstraszyć kundla jeszcze raz, ten chwycił zębiskami jego łydkę i zaczął silnie szarpać. Wtedy kobieta zdobywa się na odwagę i sama wymierzyła mu kopniaka, zyskując w ten sposób trochę czasu, by uciec z sąsiadem na górę. Stwór ruszył za nimi biegiem, ale schody okazały się dla niego obiektem nie do pokonania. Runął na dół, skrzecząc i jęcząc niemiłosiernie.

Niestety, na górze nie było bezpieczniej. Czekała już tam na nich zgraja bezkształtnych bestii, wydających z siebie dźwięki podobne do śpiewu żab. Człekopodobny stwór odkrył tajemnicę wchodzenia po schodach i był już w połowie ich wysokości. Pies biegał w kółko jak szalony, szczekając i warcząc, próbując wyprzedzić swojego nowego, obrzydliwego przyjaciela. Wszystko zwracało swe niewidzące macki w kierunku dwójki ocalałych, stojących w ślepej uliczce. Tylko niewiarygodna szybkość i jednomyślność była w stanie ich uratować, zanim któryś z napastników rozpyli w powietrzu trujący gaz. Uratować do czasu.

Sytuacja wyglądała beznadziejnie. Tak dla nich jak i dla tysięcy innych osób, uwięzionych we własnym domu i zdradzonych przez swoich zwierzęcych przyjaciół. Świat przeżywał swój własny chrzest ognia, cały obracał się przy tym przeciw rasie ludzkiej. A był to dopiero początek końca...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz